Nikt nie zapyta: „Czy taka kobieta była?”, tym zbyje pytanie o gust. Kamienne łzy budują mistyczny ocean niepokonanej miękkości piasku.
Niemniej jestem piórem wśród burzy kolejnych szeptów z rozespanym Morfeuszem. Muszę, mogę, nie czuję, nie zasnę, pęknięte serce czeka, że zgasnę. Dzisiaj nie krzyczę, oddycham składnie, ale na mędrca mam smugi zasadne.
Stalówka zwyczajnie zmurszała i nie było w niej etymologii wznoszącej ku niebu. Ot, tylko gasnąca plama w mlecznych rozbłyskach gęsiego guano. Plama tu, dziura tam i do tego albedo na Słońcu. Obłędne schody, zbyt strome myśli, pokraczny bór. Zgnilizna żywych, martwe konary i próbka korozji z Bachusa łączeniem, co kordon dziergało atmosfer cierpieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz