piątek, 3 listopada 2017

Demokracja dyskontowa

Dobra zmiana dla wszystkich?

Na pewno zmiana i na pewno jakaś, ale z aspektem jej dobrodziejstw jeszcze się nie spotkałam.
Nie nie, ani nie stoi za mną obcy kapitał, ani  żydowskie pochodzenie, nawet nie służby, czy lewicowe nastawienie polityczne.
Zwyczajnie przeszkadza mi zalegający na trotuarze idiotyzm. Tak tak, raczej o to chodzi, bo choć wiele synonimów głupoty istnieje w rodzimym języku, prawdopodobieństwo trafienia na zrozumienie przestaje istnieć z kolejnymi pokoleniami. Wieś górą, bo dzierżąc władzę jej intelekt wyższy od studiów, a doktoraty i tak ojce za jajka kupią, więc myśleć nie kazano.
Miasta teraz bardziej wiejskie od wsi, bo lata minione preferowały posiadaczy ojców z hektarami. Śmieję się trochę i całkiem mi nie do śmiechu, bo odczuwany dysonans nie pozwala na radość. Właśnie tak musiała zakończyć się migracja – opustoszonymi wioskami i bezimiennym miastem w którym wsiowy urzędniczyna jest wart wielokrotnie więcej od każdego innego człowieka.

Owszem, zmieniło się. Można klepać zdrowaśki na zdekomunizowanej ulicy, można dać upust religijnym dowodom tożsamości i dziękować Bogu za kolejny dyskontowy sam na rogu. Tak tak, w dyskontowej demokracji zmieniło się wiele, prawie wszystko uległo zmianie, a reszta? Reszta resztą, czyli kiełbasy wyborczej ciąg dalszy. Dekomunizacja nie przyspiesza, intronizacja Chrystusa była, ale... No tak tak, zawsze jakieś ale. Możecie sobie mieć wątpliwości, a reszta niech was nie interesuje. Na tym polega dyskontowa polityka. Ma być tanio, dużo i pozornie z oszczędnością, więc tracąc życie i zdrowie musimy dążyć do raka z przesytu chemii w folii, popijać lifolizowany puder do chleba z plew dla świń, a na deser zagryzać czekoladki ubogacone nadmiarem trującego agaru. Byle było pro, bio i arcy. Oj tam oj tam, przecież agar był w żywności zawsze! No, ale norm dla niego nie ma. W dużym stężeniu zabija w kilka sekund nie zostawiając śladów. Samo dobro z natury. Podobnie marchew pieczona na grillu, którą chroni przed ogniem gruba warstwa aluminium. Samo zdrowie i żer dla dyskontowego braku umiaru. To samo z polityką współdzielenia. Jak w PRL-u którego już wspominać nie można. Nieco szkoda, bo film Nocna Zmiana z dymokracji współczesnej nie pochodzi, a w nim arcy ciekawi aktorzy grają. Jakże ważni są obecnie? Tu pytanie otwarte, polecam czytelnikom obraz o tym, co zostało z PRL-u a mamy zapomnieć.

Naród z chorobą dyrektorską? Depresja i rozdrażnienie przy deficycie koncentracji to pozbawione witamin jedzenie z brakiem soli, życie w ciemnośi ze stęchlizną i stres wymagający funkcjonowania o pozorze normy. Przenikanie granic między normą a patologią jest niwelowane na Globie - temat od lat znany, lecz my nie Glob. U nas w Polsce jest tylko jedno pojęcie akceptowalne i jest nim posiadanie. Nie masz? Jesteś słabym złodziejem, bo przecież wszyscy mają. No, tylko że ja nie jestem wszyscy i szalenie sobie cenię to, że nie mam, tym samym nie muszę kraść by utrzymać pozór posiadania. W minionych latach śmiertelność Polaków wzrosła w stopniu zatrważającym, bo mogli pozwolić sobie na pozorny brak umiaru. Wzrosło spożycie, zabrakło wstrzemięźliwości, obniżył się wiek śmiertelności.

Wiara w gruntowne zmiany zaowocowała nie tylko różańcem narodowym, ale pogłębieniem ufności w zmiany bez drastycznych cięć. Nie da się. O kryzysie trzeba mówić, o demokracji deficytem trwającej też, ale o tym że plejadę gwiazd polityki znamy właśnie z PRL, nie można zapomnieć. Na tym polega trwająca przez minione lata polityka dyskontowa - wmówieniu narodowi, że teraz żyje mu się lepiej. Gdzie i z czym lepiej skoro policyjny nadzór trwa, radary wróciły, immunitety chronią, a urzędas może wszystko jako krynica absolutnej mądrości?

Nie ma się sensu oszukiwać, dyskonta stale szukają towarów z najniższą ceną, bo klienci są zbyt chciwi i zapatrzeni w siebie a jednocześnie skoncentrowani na sobie i głupi, żeby nauczyć się liczyć wartości. Nie ma znaczenia czy model jest polityki w dyskoncie, czy chodzi o sklep z wakacjami w tle. Wartością prawdziwą jest życie w zdrowiu przy niewielkich kosztach a nie  wielki brak umiaru, bo cena niska. Przeliczniki życia nie istnieją.

Żeby nie zanudzać pomijam aspekt niewolnictwa dyskontowej pracy i radość rodzin za nią płacących. Pomijam celowo, bo świat odchodzi od dyskont przez zbyt duże straty, ale w Polsce przeżywamy na nie modę od wielu lat. Też koncerny farmaceutyczne zyskują, bo do mąki dodając witamin uzyskują wysoką jakość pozytywnych wyników sprzedaży nowego suplementu diety. Diety dyskontowej, bo dawka witamin możliwych do zakupu bez recepty w naszym kraju, stanowi niewielką część dawek zachodnich. Podobnie z ustrojem kraju. Dekomunizacji nie było, walczymy z tym, że II WŚ nie skończyła się, a pomyłki dokonaliśmy w dniu przekazania zwierzchności decyzyjnej do UE. Zakończenie będzie dopiero wtedy, gdy dobrniemy do dokumntu wojnę kończącego, czyli do tego, co nam daje podstawę dochodzenia roszczeń za straty z tytułu np. bombardowań czy mordu na polskich ziemiach. Jeżeli Polak nie odzyska rozumu, nie sprzeciwi się doczesności własnego podwórka, umrze nagle z  tyłkiem ubogaconym chemią i pustym miejscem po mózgu, ale zaszczepiony chipem wziewnie, bo pomimo zniwelowania smug kondensacyjnych do zera przed laty przez producentów samolotów wierzymy w to, że nie są rozpylane chemikalia przeciwko nam. Nic śmiesznego, ale różaniec to było zaledwied preludium do narodowej krucjaty rodzimych przeciwników NWO. Ponieważ rząd ma na wszystko odpowiedź, w tej kwestii wprowadza dowody tożsamości z chipami, chipuje zwierzęta na wszelki wypadek i pozostaje w oddaleniu od własnych przedwyborczych obietnic.  Trwa Fun polityczny pod publikę ze słowami Szczęść Boże zamiast Dzień Dobry. Swoją drogą, czego się spodziewaliśmy? Inności i mniejszości ma nie być, więc z praw życia w równości odpowiadam partyjnym rządowym towarzyszom Szczęść Boże.